Szukaj na tym blogu

niedziela, 18 października 2015

12. Testować?

Bezstresowe wychowanie = beztestowe ocenianie?

Jestem oburzona. A tak poważnie, nie wiem co mam robić. Nie nadążam za zmianami, reformami i innymi pierdołami, które się dzieją na poziomie przedszkola i szkoły podstawowej.

W zeszłym roku uczyłam w szkole językowej grupkę drugoklasistów. Pracowaliśmy na dość trudnym Incredible English 2, ale dzieciaki nie miały z książką większego problemu. Testy trwały góra 20 minut, jak ktoś dostał piątkę, to się nie nauczył. ;) Praktycznie same szóstki, bezbłędnie napisane sprawdziany. Kupa zabaw, kserówek, pisania; pod koniec roku dzieci załapały Present Continuous, więc wykorzystywaliśmy to sobie i opisywaliśmy obrazki. Moja naiwność pozwoliła mi uwierzyć, że to normalne. Teraz wiem, że trafiłam chyba na wybitnie inteligentnych małych Einsteinów. 

W tym roku  uczę identyczną grupę. Dzieci chodzą do tej samej szkoły. Są w tym samym wieku, co tamta grupa rok temu. Pracują na tym samym podręczniku. Więc czemu nie jest tak pięknie? Zaczęło się od tematu przepisywanego 17 minut pod zegarek. Bo przecież MUSZĄ NAPISAĆ COŚ! Grupa składa się z trzech dziewczynek i dwóch chłopców (trzeci ma dojść - już jestem przerażona). O ile dziewczynki są rezolutne i widzę u nich spore postępy, to chłopcy... Shit happens.

Nadszedł dzień testu. Trzy zadania. 50 minut. Jedno słuchanie. Stwierdziłam, że skoro to pierwszy test, daruję sobie słuchanie dwukrotne, a zrobię czterokrotne. Jeśli zajdzie potrzeba. Rok temu zazwyczaj puszczałam raz, czasem dwa jak ktoś poprosił, ale zazwyczaj nie było takiej konieczności. Przy piątym razie wściekłe dziewczynki spytały, czy muszę to jeszcze puszczać, że to proste i chcą się skupić. Przerwał RYK jednego z chłopców. Słuchanie polegało na ponumerowaniu dzieci w kolejności. 1-6. Podczas ośmiokrotnego słuchania przy akompaniamencie ryku i szlochu udało mu się postawić dwa numerki. BO ON NIE UMI. Później ryk i szloch uniemożliwiły mu dokończenie sprawdzianu (uzupełnienie zdań imionami dzieci na podstawie obrazka). Przez 50 minut sprawdzianu napisał dwa numerki i jedno imię, pierwszego zadania (dni tygodnia, na podstawie kalendarzyków) nie tknął. 

Traf chciał, że po wpisaniu ocen do dziennika Pani Szefowa powiedziała, że mam nie stawiać ocen i nie robić testów. BO W INNEJ FILII BYŁA SKARGA NA DRUGĄ KLASĘ I NAUCZYCIELA. Dzień później w kolejnej filii koleżanka usłyszała to samo. Mamy dokładnie te same odczucia.

Czy obecny rocznik drugich klas to rocznik debili? Z małymi wyjątkami? Ja jestem przerażona, bo kiedyś z przedszkolakami można było robić to, czego teraz oczekują w klasie drugiej! Pierwsza, rozumiem. Rozumiem, że mam w grupie chłopca, który jeszcze nie odróżnia liter. Pisanie w pierwszej klasie ograniczam do minimum. Ewentualnie cyfry, raz na 2-3 lekcje. Ale do jasnej ch. Jak ja mam ocenić postęp dzieci w drugiej klasie, jeśli mam odgórny nakaz nie robienia testu, bo rodzice się skarżą? Po co zapisują dziecko na dodatkowy angielski? Jak mogą sprawdzić sami postęp dzieciaka? Bo zna znaczenie słowa w książce? Może jestem niedzisiejsza, ale szkoła ma być szkoła, z ocenami i testami.

Moja pierwszoklasistka ostatnio poprosiła o ocenę, bo naklejki są dla dzieci. Te dzieci CHCĄ ocen. One wiedzą, że to szkoła. Ale niektórzy nadopiekuńczy rodzice chyba naprawdę chcą im zniszczyć życie.

Czy rośnie nam nowe pokolenie chłopców w rurkach i dziewczynek, które przypalają wodę na herbatę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz